poniedziałek, 27 czerwca 2016

Rozdział piąty - Wierzba bijąca

Koniec letnich wakacji zbliżał się nieuchronnie - dla Harry’ego o wiele za szybko. Tęsknił za powrotem do Hogwartu, ale miesiąc spędzony w Norze był najszczęśliwszym okresem w jego życiu. Trudno mu było nie zazdrościć Ronowi, kiedy myślał o Dursleyach, i o powitaniu, jakie go czeka, gdy następnym razem zawita na Privet Drive.
Nadszedł ostatni wieczór. Pani Weasley przygotowała wspaniałą kolację, a na koniec podała ulubiony deser Harry’ego, karmelowy budyń. Fred i George uświetnili wieczór pokazem sztucznych ogni doktora Filibustera: cała kuchnia wypełniła się czerwonymi i niebieskimi gwiazdami, które przynajmniej przez godzinę odbijały się od sufitu i ścian. W końcu przyszedł czas na ostatni kubek gorącej czekolady i trzeba było kłaść się spać.
Następnego ranka dość długo trwało, zanim byli gotowi do drogi. Wstali o pianiu koguta, ale jakoś wciąż było coś do zrobienia. Pani Weasley miotała się po domu w ponurym nastroju, szukając zapasowych skarpetek i piór, wszyscy co chwila wpadali na siebie na schodach, w niekompletnych strojach i z kawałkami tostów w rękach, a pan Weasley cudem uniknął złamania nogi, kiedy dźwigając przez podwórko kufer Ginny, potknął się o samotnego kurczaka.
Harry nie mógł sobie wyobrazić, w jaki sposób w jednym małym samochodzie zmieści się osiem osób, sześć kufrów, dwie sowy i szczur. Nie wiedział, rzecz jasna, że pan Weasley wyposażył swojego forda anglię w kilka nowych wynalazków.
- Molly nie musi o tym wiedzieć - szepnął do Harry’ego, otwierając bagażnik, który powiększył się w zaczarowany sposób tak, że wszystkie kufry zmieściły się bez trudu.
W końcu wszyscy zapakowali się do samochodu. Pani Weasley zerknęła do tyłu, gdzie Harry, Ron, Fred, George i Percy siedzieli zupełnie wygodnie, i powiedziała:
- Ci mugole chyba potrafią więcej, niż nam się wydaje.
- Ona i Ginny zajęły przednie siedzenie, obok kierowcy, które rozciągnęło się tak, że przypominało ławkę z parku.
- Jak się patrzy z zewnątrz, nie ma się pojęcia, że w środku jest tyle miejsca, prawda?
Pan Weasley uruchomił silnik i wyjechali na drogę. Harry odwrócił się, żeby rzucić ostatnie spojrzenie na Norę, ale nie miał czasu pomyśleć, kiedy tu wróci, bo samochód cofnął się na podwórko: George zapomniał swojego pudła ze sztucznymi ogniami doktora Filibustera. Pięć minut później zatrzymali się ponownie, tym razem jeszcze przed bramą, żeby Fred mógł pobiec do domu po swoją różdżkę. Już byli na szosie, kiedy Ginny jęknęła, że zostawiła swój pamiętnik. Kiedy w końcu wgramoliła się do samochodu, było już trochę późno i wszyscy zaczęli się denerwować.
Pan Weasley spojrzał na zegarek, a potem na swoją żonę.
- Molly, kochanie...
- NIE, Arturze.
- Nikt nie zobaczy. Ten mały guzik to Dopalacz Nie-widzialności... raz dwa wzbijemy się ponad chmury... i będziemy za dziesięć minut na miejscu, a nikt nie będzie na tyle mądry, żeby...
- Powiedziałam NIE, Arturze. Nie w biały dzień.
Na King’s Cross dotarli kwadrans przed jedenastą. Pan Weasley pobiegł przez ulicę, żeby przyprowadzić wózki bagażowe i wszyscy popędzili na dworzec.
Harry podróżował już ekspresem do Hogwartu w ubiegłym roku. Sztuczka polegała na tym, żeby dostać się na peron numer dziewięć i trzy czwarte, który dla mugoli był niewidzialny. Wystarczyło iść prosto na solidną żelazną barierkę oddzielającą perony dziewiąty i dziesiąty. To nie bolało, ale trzeba było uważać, żeby mugole nie zauważyli, jak się znika.
- Najpierw Percy - oznajmiła pani Weasley, zerkając nerwowo na wielki zegar nad głową, który pokazywał, że mają tylko pięć minut, żeby niepostrzeżenie zniknąć za barierką.
Percy ruszył śmiało prosto na żelazną barierkę i zniknął. Następnie zniknął pan Weasley, a po nim Fred i George.
- Ja wezmę Ginny, a wy dwaj pójdziecie po nas - powiedziała pani Weasley, chwytając Ginny za rękę i idąc w stronę barierki. Po chwili już ich nie było.
- Idziemy razem, mamy tylko minutę - powiedział Ron do Harry’ego.
Harry upewnił się, że klatka z Hedwigą spoczywa bezpiecznie na szczycie kufra i ustawił swój wózek naprzeciw barierki. Czuł się dość pewnie; to, co miał zrobić, było o wiele łatwiejsze od podróżowania za pomocą proszku Fiuu. Obaj pochylili się nisko nad rączkami wózków i ruszyli w stronę bariery, nabierając rozpędu. Kilka kroków przed nią przyspieszyli i...
ŁUUP.
Oba wózki uderzyły w barierkę i odbiły się od niej z łoskotem. Wózek Rona odskoczył na bok, Harry został zwalony z nóg, a klatka z Hedwigą spadła z wózka i pomknęła po śliskiej posadzce, co spotkało się z gwałtownym i bardzo głośnym sprzeciwem przerażonej sowy. Cała ta scena wzbudziła, rzecz jasna, ogólne zainteresowanie, więc natychmiast pojawił się strażnik, który ryknął:
- Co wy tu wyprawiacie, szczeniaki?
- Straciłem panowanie nad wózkiem - wyjąkał Harry, podnosząc się i obmacując żebra.
Ron pobiegł po Hedwigę, która robiła taki raban, że rozległy się głosy ostro potępiające znęcanie się nad zwierzętami.
- Dlaczego nie udało nam się przejść? - syknął Harry do Rona.
- Nie wiem...
Ron rozejrzał się. Z tuzin mugoli wciąż im się przyglądało.
- Spóźnimy się na pociąg - szepnął. - Nie rozumiem, dlaczego przejście się nie otworzyło...
Harry spojrzał na olbrzymi zegar i poczuł niemiły ucisk w żołądku. Dziesięć sekund... dziewięć sekund...
Odciągnął wózek, ustawił go dokładnie pod kątem prostym do barierki i popchnął z całej siły. Żelazo nie puściło.
Trzy sekundy... dwie sekundy... jedna sekunda...
- Odjechał - powiedział Ron z niedowierzaniem. - Pociąg odjechał. Co będzie, jak mama i tata nie będą mogli do nas wrócić? Masz jakieś pieniądze mugoli?
Harry roześmiał się ponuro.
- Od sześciu lat nie dostałem od Dursleyów ani pensa. Ron przycisnął ucho do zimnej barierki.
- Nic nie słychać. I co teraz zrobimy? Nie mam pojęcia, kiedy starzy stamtąd wrócą.
Rozejrzeli się. Ludzie wciąż się na nich gapili, głównie dlatego, że Hedwigą skrzeczała, jakby ją odzierano z piór.
- Lepiej stąd wyjdźmy i poczekajmy przy samochodzie - powiedział Harry. - Wzbudzamy zbyt duże zaintere...
- Harry! - przerwał mu Ron, a oczy mu zapłonęły.
- Samochód!
- Co z samochodem?
- Możemy nim polecieć do Hogwartu!
- Ale... myślałem, że...
- Uwięźliśmy tu, prawda? I musimy dostać się do szkoły, tak? A nawet małoletni czarodziej może użyć czarów w nagłych wypadkach, paragraf dziewiętnasty czy coś koło tego tej tam ustawy o tajności...
Panika opuściła Harry’ego; zamiast niej poczuł prawdziwe podniecenie.
- Potrafisz tym latać?
- Nie ma problemu - odrzekł Ron, kierując wózek do wyjścia. - Chodź, jak się pospieszymy, to dogonimy ekspres do Hogwartu.
I pomaszerowali do wyjścia przez tłum zaciekawionych mugoli, a potem ku bocznej uliczce, na której był zaparkowany stary ford anglia.
Ron otworzył przepastny bagażnik, stukając kilka razy różdżką w pokrywę. Trwało to dość długo, ale w końcu wtaszczyli kufry do środka, postawili klatkę z Hedwigą na tylnym siedzeniu, a sami wsiedli z przodu.
- Zobacz, czy ktoś się nie gapi - powiedział Ron, włączając zapłon różdżką.
Harry wytknął głowę przez okno: na głównej ulicy ruch był nadal duży, ale w okolicy nie zauważył nikogo.
- W porządku.
Ron nacisnął srebrny guzik na tablicy rozdzielczej. Samochód nagle zniknął - i oni też. Harry czuł wibrację fotela, słyszał ryk silnika, czuł własne ręce na kolanach i okulary na nosie, ale odnosił wrażenie, że zamienił się w parę oczu unoszących się kilka stóp nad ziemią na obskurnej uliczce pełnej zaparkowanych samochodów.
- Startujemy - usłyszał z prawej strony głos Rona.
Obdrapane domy po obu stronach nagle uciekły w dół, a po kilku sekundach ujrzeli pod sobą Londyn, zadymiony i połyskujący. A potem coś strzeliło i zobaczyli samochód i siebie.
- A niech to!... - krzyknął Ron, uderzając w guzik Dopalacza Nie widzialności. - Coś tu nie gra...
Nagle samochód zniknął... ale tylko na chwilę, bo po chwili pojawił się ponownie.
- Naciskaj na guzik! - ryknął Ron i z całej siły przydepnął pedał gazu.
Wystrzelili prosto w niskie, wełniste chmury. Otoczyła ich gęsta mgła.
- Co teraz? - zapytał Harry, mrugając rozpaczliwie, jakby w ten sposób można było przebić wzrokiem chmurę.
- Musimy zobaczyć pociąg, żeby wiedzieć, w którą stronę lecieć - odpowiedział Ron.
- Zanurkuj... szybko...
Opadli poniżej poziomu chmur i zaczęli się wiercić na siedzeniach, żeby coś zobaczyć w dole...
- Widzę! - krzyknął Harry. - Przed nami... tam!
Ekspres do Hogwartu wił się pod nimi jak szkarłatny wąż.
- Jedzie na północ - powiedział Ron, zerkając na kompas na tablicy rozdzielczej. - W porządku, trzeba po prostu sprawdzać kierunek co pół godziny. Nie puszczaj tego guzika...
I znowu wystrzelili w chmury. W chwilę później wynurzyli się z nich w pełnię blasku słońca.
Znaleźli się w zupełnie innym świecie. Koła samochodu muskały powierzchnię kędzierzawych chmur, niebo było nieskończoną niebieskością, słońce oślepiającą bielą.
- Teraz musimy tylko uważać na samoloty - mruknął Ron.
Popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem; śmiali się i śmiali, nie mogąc przestać.
Poczuli się tak, jakby razem zapadli w jakiś bajkowy sen. To jest dopiero podróż, pomyślał Harry, mknąć ponad wąwozami i kopułami śnieżnobiałych chmur w samochodzie pełnym gorącego, jasnego blasku słońca, z pękatą torebką toffi w schowku, wyobrażając sobie zazdrość na twarzach Freda i George’a, kiedy oni wylądują gładko na łące przy zamku Hogwart.
Co jakiś czas nurkowali w dół, żeby sprawdzić, czy lecą w dobrym kierunku. Za każdym razem, kiedy wynurzali się z chmur, pojawiał się inny widok. Wkrótce pozostawili za sobą Londyn, a zobaczyli schludne zielone pola, potem rozległe fiołkowe wrzosowiska, wioski z maleńkimi kościołami i jakieś wielkie miasto, w którym maleńkie samochodziki roiły się jak wielobarwne mrówki.
Kilka godzin później Harry doszedł do wniosku, że nie jest już tak fajnie, jak na początku. Po zjedzeniu torebki toffi okropnie chciało im się pić. Pozdejmowali bluzy, ale i tak koszulka Harry’ego kleiła się do oparcia, a okulary wciąż zjeżdżały mu na czubek spoconego nosa. Przestał zwracać uwagę na fantastyczne kształty obłoków i z tęsknotą myślał o pociągu sunącym po szynach całe mile pod nimi, w którym można było kupić sobie zimnego soku z dyni od zażywne] czarownicy z bufetowym wózkiem. Dlaczego nie udało im się dostać na peron numer dziewięć i trzy czwarte?
- Chyba już blisko, co? - zachrypiał Ron parę godzin później, gdy słońce zaczęło chować się pod chmury, barwiąc je czerwienią i fioletem. - Uwaga, nurkujemy!
Pociąg wciąż był pod nimi, posuwając się po krętym torze między ośnieżonymi szczytami gór. Pod baldachimem chmur było o wiele ciemniej.
Ron nacisnął pedał gazu i znowu wznieśli się ponad chmury, ale tym razem silnik zaczął dziwnie wyć.
Wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- Prawdopodobnie się zmęczył - powiedział Ron. - Tak daleko nikt nim jeszcze nie jeździł...
I obaj zaczęli udawać, że nie słyszą coraz głośniejszego wycia silnika i nie widzą, że robi się coraz ciemniej. Na czarnym niebie pojawiły się gwiazdy. Harry włożył bluzę, starając się nie zwracać uwagi na to, że wycieraczki poruszają się coraz wolniej, jakby miały już dość.
- Już niedaleko - powiedział Ron, bardziej do samochodu niż do Harry’ego, i kilka razy stuknął palcami w tablicę rozdzielczą.
- Tam! - ryknął Harry tak, że Ron i Hedwiga podskoczyli. - Przed nami!
Na tle ciemnego horyzontu, na szczycie urwiska nad jeziorem zamajaczyły wieżyczki i baszty zamku Hogwart.
Samochód zaczął dygotać i wyraźnie tracił prędkość.
- No, jeszcze trochę - powiedział Ron błagalnym tonem, lekko szarpiąc kierownicą. - Już prawie jesteśmy na miejscu... jeszcze trochę...
Silnik jęknął. Spod maski tryskały gejzery pary. Harry bezwiednie wpił palce w brzegi siedzenia, widząc, jak jezioro zaczyna się przybliżać.
Samochód szarpnął nieprzyjemnie. Wyglądając przez okno, Harry ujrzał pod sobą gładką, czarną, szklistą powierzchnię wody. Zaciśnięte na kierownicy palce Rona zrobiły się białe. Samochód ponownie szarpnął.
- Błagam - jęknął Ron przez zaciśnięte zęby. Byli nad jeziorem... zamek czerniał tuż przed nimi... Ron nacisnął pedał.
Silnik strzelił, zakrztusił się i ucichł na dobre.
- Och - stęknął Ron w głuchej ciszy. Przód samochodu zanurkował w dół. Spadali, nabierając szybkości, prosto w masywny mur zamku.
- NIEEEEE! - ryknął Ron, gwałtownie obracając kierownicą.
Prawie się otarli o kamienny mur, kiedy samochód zatoczył wielki łuk i poszybował nad ciemnymi cieplarniami, potem nad grządkami warzyw i nad czarnymi trawnikami, przez cały czas tracąc wysokość.
Ron puścił kierownicę i wyciągnął różdżkę z tylnej kieszeni spodni.
- STOP! STOP! - wrzasnął, waląc różdżką w tablicę rozdzielczą i przednią szybę, ale wciąż spadali, a ziemia zbliżała się ku nim z przerażającą szybkością.
- UWAGA! DRZEWO! - zawył Harry, wyciągając rękę do kierownicy, ale było już za późno...
ŁUUP.
Samochód uderzył w pień drzewa z ogłuszającym łoskotem i runął na ziemię. Spod rozdartej maski buchała para,
Hedwiga wrzeszczała ze strachu, na czole Harry’ego pulsował guz wielkości piłki golfowej, a na prawo od niego cicho pojękiwał Ron.
- Nic ci nie jest? - zapytał Harry.
- Moja różdżka - wyjąkał Ron. - Spójrz na moją różdżkę.
Różdżka złamała się prawie na pół; koniec zwisał żałośnie na paru drzazgach.
Harry otworzył usta, żeby powiedzieć, że w szkole na pewno uda się ją naprawić, ale nie wypowiedział ani jednego słowa. W tym samym momencie coś rąbnęło w bok samochodu z siłą szarżującego byka, a kiedy ukradkiem zerknął na Rona, kolejny, równie potężny cios ugodził w dach.
- Co to było?
Przerażony Ron wciągnął głośno powietrze i wytrzeszczył oczy, a Harry odwrócił głowę akurat, by zobaczyć, jak gałąź grubości pytona uderza w przednią szybę. Zaatakowało ich drzewo, na które wpadli. Pień przygiął się nisko, a sękate gałęzie waliły w samochód, gdzie tylko mogły go dosięgnąć.
- Aaaach! - wydyszał Ron, kiedy następna powykrzywiana gałąź zrobiła duże wygięcie w drzwiach od jego strony. Szyba przednia dygotała od serii uderzeń twardych jak knykcie gałązek, a gruby jak taran konar walił z furią w dach, który uginał się niebezpiecznie...
- Uciekamy! - krzyknął Ron, rzucając się na drzwi całym ciężarem.
W następnej chwili znalazł się w ramionach Harry’ego, odrzucony przez kolejne potężne uderzenie.
- Już po nas! - jęknął, gdy dach wygiął się złowieszczo.
Nagle poczuli wibrację pod stopami - silnik ponownie zaskoczył.
- DO TYŁU! - ryknął Harry i samochód cofnął się gwałtownie.
Drzewo nadal próbowało ich dosięgnąć; słyszeli okropne trzeszczenie korzeni, gdy cały pień wyciągnął się ku nim drapieżnie, chlaszcząc gałęziami w powietrzu. Byli już jednak poza ich zasięgiem.
- Mało brakowało - wysapał Ron. - Dobra robota, samochodziku.
Był to jednak ostatni, bohaterski wyczyn starego forda. Silnik strzelił dwukrotnie, drzwi się otworzyły, Harry poczuł, jak jego fotel chwieje się gwałtownie, a w następnej chwili leżał już na wilgotnej murawie. Bagażnik wyrzucał z siebie kufry, które lądowały na trawie z głuchym grzmotem. Klatka z Hedwiga zatoczyła wielki łuk w powietrzu i otworzyła się, spadając na ziemię, a sowa zaskrzeczała ze złością i poszybowała w stronę zamku, nie oglądając się za siebie. A pogięty, obdrapany i zionący parą samochód potoczył się w ciemność z okropnym zgrzytem, jękiem i dudnieniem. Tylne światła zamrugały gniewnie.
- Wracaj! - krzyknął Ron, wymachując swoją połamaną różdżką. - Tata mnie zabije!
Ale samochód po raz ostatni strzelił z rury wydechowej i zniknął im z oczu.
- Możesz uwierzyć w takiego pecha? - zapytał Ron, schylając się po swojego szczura Parszywka. - Tyle tu drzew, a musieliśmy rąbnąć akurat w takie, które się wścieka i oddaje?
Spojrzał przez ramię na prastare drzewo, które wciąż wymachiwało groźnie gałęziami.
- Chodź - powiedział Harry markotnie. - Musimy jak najszybciej znaleźć się w szkole.
Nie był to wcale ów triumfalny powrót, który obaj sobie wymarzyli. Poobijani i zziębnięci powlekli swoje kufry po trawiastym zboczu, ku dębowym wrotom zamku.
- Uczta pewnie już się zaczęła - mruknął Ron, rzucając swój kufer u stóp frontowych schodów i podchodząc, by spojrzeć przez jasno oświetlone okna. - Hej, Harry, zobacz... ceremonia Przydziału!
Harry podbiegł do niego i razem zajrzeli do Wielkiej Sali.
Niezliczone świece wisiały w powietrzu nad czterema długimi stołami, zastawionymi roziskrzonymi złotymi talerzami i pucharami. A wyżej zaczarowane sklepienie, które zawsze odzwierciedlało niebo, jarzyło się miriadami gwiazd.
Ponad lasem czarnych spiczastych tiar na głowach uczniów Harry zobaczył wystraszonych pierwszoroczniaków wchodzących do sali. Była wśród nich Ginny, której trudno było nie zauważyć z powodu płomienistych włosów. Tymczasem profesor McGonagall, w okularach i z włosami splecionymi w ciasny kok, kładła już na stoliku słynną Tiarę Przydziału.
Rok w rok ów stary kapelusz, połatany, wystrzępiony i brudny, dzielił nowych uczniów na cztery domy Hogwartu (Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin). Harry dobrze pamiętał chwilę - a było to dokładnie rok temu - w której włożył Tiarę Przydziału i zamarł w oczekiwaniu na decyzję, słysząc jej mamrotanie w uszach. Przez kilka strasznych chwil lękał się, że dostanie przydział do Slytherinu, domu, z którego wyszło najwięcej czarnoksiężników i wiedźm w dziejach Hogwartu, ale na szczęście trafił do Gryffindoru, razem z Ronem, Hermioną i resztą Weasleyów. W ostatnim semestrze Harry i Ron pomogli Gryfonom zdobyć Puchar Domów, zwyciężając Ślizgonów po raz pierwszy od siedmiu lat.
Właśnie wywołano małego chłopca o mysich włosach. Harry wyłowił spojrzeniem profesora Dumbledore’a, dyrektora Hogwartu, który obserwował ceremonię Przydziału zza stołu nauczycielskiego. Jego długa srebrna broda i okulary-połówki jaśniały w blasku świec. Kilka krzeseł dalej siedział Gilderoy Lockhart w akwamarynowej szacie. A na końcu stołu rozpierał się Hagrid, olbrzymi i włochaty, popijając ze swojego pucharu.
- Trzymaj się, bo spadniesz... - mruknął Harry do Rona. - Przy stole nauczycielskim jest puste miejsce... Gdzie jest Snape?
Severus Snape był najmniej przez Harry’ego lubianym profesorem, a tak się składało, że Harry był uczniem najmniej lubianym przez Snape’a. Złośliwy, sarkastyczny i powszechnie znienawidzony profesor Snape nauczał eliksirów.
- Może jest chory! - szepnął Ron z nadzieją.
- Może sam odszedł - mruknął Harry - bo znowu nie dali mu obrony przed czarną magią!
- Albo może go wylali! - zawołał Ron. - Przecież nikt go nie znosi, więc...
- A może - rozległ się lodowaty głos tuż za nimi - czeka, żeby usłyszeć, dlaczego wy dwaj nie przyjechaliście pociągiem razem z innymi.
Harry odwrócił się gwałtownie. Przed nimi, w czarnej todze falującej w chłodnym wietrze, stał Severus Snape. Był to chudy mężczyzna o pożółkłej cerze, z haczykowatym nosem i tłustymi, sięgającymi ramion czarnymi włosami. W tym akurat momencie uśmiechał się w sposób, który Harry i Ron rozszyfrowali natychmiast. Znaleźli się w poważnych kłopotach.
- Za mną - warknął Snape.
Nie śmiejąc nawet wymienić spojrzeń, poszli za nim schodami do oświetlonej pochodniami sali wejściowej, rozbrzmiewającej echem ich kroków. Rozkoszna woń potraw napływała z Wielkiej Sali, ale Snape szybko wyprowadził ich z kręgu światła i ciepła, schodząc wąskimi kamiennymi schodkami w dół, do lochów.
- Do środka! - rozkazał, otwierając jakieś drzwi w połowie zimnego korytarza.
Weszli do gabinetu Snape’a, trzęsąc się z zimna i strachu. Na ciemnych półkach wzdłuż ścian stały rzędy szklanych słojów, a temu, co w nich pływało, Harry wolał się w tym momencie nie przyglądać. W kominku nie płonął ogień. Snape zamknął drzwi, odwrócił się i zmierzył ich zimnym spojrzeniem.
- A więc - zaczął niemal łagodnie - słynny Harry Potter i jego wierny towarzysz Weasley gardzą czymś tak przyziemnym jak pociąg, co? Chcieliście pojawić się tutaj z wielkim hukiem, tak?
- Nie, panie profesorze, tylko ta barierka na King s Cross...
- Milczeć! Co zrobiliście z samochodem?
Ron przełknął ślinę. Nie po raz pierwszy Snape zrobił na Harrym wrażenie człowieka, który czyta w cudzych myślach. Chwilę później zrozumiał wszystko, kiedy Snape potrząsnął im przed nosem ostatnim numerem „Proroka Wieczornego”.
- Widziano was - syknął, wskazując na wielki tytuł na pierwszej stronie: LATAJĄCY FORD ANGLIA BUDZI SENSACJĘ WŚRÓD MUGOLI.
I zaczął czytać na głos:
- Dwóch mugoli w Londynie utrzymuje, że widziało stary samochód przelatujący nad wieżą Poczty Głównej... w południe, w Norfolku, pani Hetty Bayliss, wieszając bieliznę... pan Angus Fleet z Peebles zgłosił policji... razem sześciu lub siedmiu mugoli. O ile dobrze pamiętam, twój ojciec pracuje w Urzędzie Niewłaściwego Użycia Produktów mugoli, tak? - zapytał, patrząc na Rona i uśmiechając się jeszcze bardziej jadowicie. - No, no, no... jego własny syn...
Harry poczuł się tak, jakby jedna z grubszych gałęzi wściekłego drzewa wymierzyła mu właśnie cios prosto w żołądek. Jeśli ktoś się dowie, że pan Weasley zaczarował samochód...
- Przeszukując park, zauważyłem, że bardzo cenna wierzba bijąca została poważnie uszkodzona - ciągnął Snape.
- To drzewo bardziej uszkodziło nas... - wymamrotał Ron.
- Milczeć! - warknął ponownie Snape. - Niestety, nie jesteście w moim domu i nie do mnie należy decyzja o wyrzuceniu was ze szkoły. Teraz pójdę i sprowadzę kogoś, kto ma taką władzę. A wy tutaj poczekacie.
Harry i Ron spojrzeli po sobie; obaj byli biali jak papier. Harry przestał odczuwać głód. Było mu po prostu niedobrze. Starał się nie patrzyć na coś wielkiego i obślizgłe-go zawieszonego w zielonkawym płynie w słoju na półce tuż za biurkiem Snape’a. Jeśli Snape przyprowadzi profesor McGonagall, opiekunkę Gryffindoru, ich sytuacja wcale się nie polepszy. Była od niego bardziej sprawiedliwa, ale była też bardzo surowa.
Dziesięć minut później wrócił Snape, a osobą, która mu towarzyszyła, była profesor McGonagall. Harry już nieraz widział ją rozgniewaną, ale albo zapomniał, jak bardzo mogą zwęzić się jej usta, albo jeszcze nie widział jej naprawdę rozwścieczonej. Gdy tylko weszła, uniosła różdżkę. Harry i Ron cofnęli się, przerażeni, ale ona tylko wskazała nią na kominek, w którym natychmiast buchnął ogień.
- Siadajcie - powiedziała, a oni zapadli się w fotele przy kominku.
- Czekam na wyjaśnienia - powiedziała, a jej okulary błysnęły złowieszczo.
Ron zaczął opowiadać, zaczynając od przygody z barierką, która nie chciała ich przepuścić.
- ...więc nie mieliśmy wyboru, pani profesor, nie mogliśmy się dostać do pociągu.
- Dlaczego nie wysłaliście listu przez sowę? Ty chyba masz sowę, co? - zwróciła się do Harry’ego.
Harry wytrzeszczył na nią oczy i otworzył usta. Teraz, kiedy to usłyszał, wydało się to tak oczywiste...
- Ja... ja nie pomyślałem...
- No właśnie - stwierdziła chłodno profesor McGonagall.
Rozległo się pukanie do drzwi i Snape, wyraźnie uradowany, podszedł, aby je otworzyć. Do gabinetu wkroczył profesor Dumbledore.
Harry poczuł, że drętwieje mu całe ciało. Dumbledore miał niezwykle poważną minę. Spojrzał na nich z góry, a Harry nagle stwierdził, że wolałby nadal tkwić w objęciach bijącej wierzby.
Zapadło długie milczenie, a potem Dumbledore powiedział:
- Proszę mi wyjaśnić, dlaczego to zrobiliście.
Byłoby lepiej, gdyby krzyczał. Harry’emu bardzo się nie podobała nuta zawodu w jego głosie. Nie był w stanie spojrzeć mu w oczy, więc przemówił do swoich kolan.
Opowiedział wszystko, zatajając tylko, do kogo należał zaczarowany samochód, dając do zrozumienia, że on i Ron po prostu znaleźli jakiś latający samochód zaparkowany w pobliżu dworca. Wiedział, że Dumbledore natychmiast zorientuje się, że to lipa, ale dyrektor nawet nie zapytał o samochód. Kiedy Harry skończył, przypatrywał im się długo przez okulary.
- Pójdziemy zabrać swoje rzeczy - powiedział Ron bez cienia nadziei.
- O czym ty mówisz, Weasley? - warknęła profesor McGonagall.
- No przecież wylatujemy ze szkoły, prawda?
- Nie dzisiaj, panie Weasley - powiedział Dumbledore. - Musi jednak do was obu dotrzeć, że to, co zrobiliście, jest bardzo poważnym wykroczeniem. Jeszcze dziś napiszę do waszych rodzin. Muszę was również ostrzec, że jeśli coś takiego się powtórzy, nie będę miał wyboru. Wyrzucę was ze szkoły.
Snape wyglądał, jakby odwołano Boże Narodzenie. Odchrząknął i powiedział:
- Profesorze Dumbledore, ci chłopcy pogwałcili dekret o ograniczeniu używania czarów przez małoletnich czarodziejów, spowodowali poważne uszkodzenie bardzo starego i cennego drzewa... Z całą pewnością tego rodzaju zachowanie...
- Ukaranie tych chłopców należy do profesor McGonagall, Severusie - odrzekł spokojnie Dumbledore. - Są z jej domu i to ona ponosi za nich odpowiedzialność. - Zwrócił się do profesor McGonagall. - Muszę wracać na ucztę, Minerwo, mam im jeszcze coś do powiedzenia. Chodź, Severusie, spróbujmy tego wspaniałego ciasta z kremem, wygląda naprawdę zachęcająco.
Snape obrzucił Harry’ego i Rona jadowitym spojrzeniem i pozwolił się wyprowadzić z własnego gabinetu, pozostawiając ich sam na sam z profesor McGonagall, która przyglądała im się jak rozwścieczony orzeł.
- Wciąż krwawisz, Weasley, powinieneś iść do skrzydła szpitalnego.
- To nic wielkiego - odpowiedział Ron, obcierając sobie rękawem rozcięte czoło. - Pani profesor, czy mógłbym zobaczyć, jaki przydział dostanie moja siostra...
- Ceremonia Przydziału już się zakończyła. Twoja siostra też jest w Gryffindorze.
- Och, to wspaniale - wyjąkał Ron.
- A jeśli już mowa o Gryffindorze... - zaczęła profesor McGonagall ostrym tonem, ale Harry szybko jej przerwał:
- Pani profesor, kiedy wzięliśmy ten samochód, semestr jeszcze się nie zaczął, więc... więc Gryffindor nie straci przez nas punktów, prawda?
Profesor McGonagall przeszyła go świdrującym spojrzeniem, ale był pewny, że prawie się uśmiechnęła. W każdym razie jej usta nie były już tak przeraźliwie wąskie.
- Nie odejmę Gryffindorowi żadnych punktów - oświadczyła, a Harry’emu zrobiło się lżej na sercu. - Ale wy dwaj będziecie mieli szlaban.
Skończyło się więc o wiele lepiej, niż się obawiał. Listem Dumbledore’a do Dursleyów zupełnie się nie przejmował. Dobrze wiedział, że będą rozczarowani tylko jednym: że wierzba bijąca nie zrobiła z niego krwawej miazgi.
Profesor McGonagall podniosła różdżkę i wycelowała nią w biurko Snape’a. Pojawił się na nim wielki talerz z kanapkami, dwa srebrne puchary i dzban mrożonego soku z dyni.
- Zjecie tutaj, a później pójdziecie prosto do dormitorium - oznajmiła. - Ja muszę wracać na ucztę.
Kiedy drzwi się za nią zamknęły, Ron wypuścił powietrze z długim świstem.
- Byłem pewny, że nas wyleją - powiedział, sięgając po kanapkę.
- Ja też - rzekł Harry, biorąc sobie drugą.
- Ale mamy parszywe szczęście, co? - wymamrotał Ron z ustami pełnymi kurczaka i szynki. - Fred i George latali tym fordem już sześć albo siedem razy i żaden mugol ich nie zauważył. - Przełknął i ugryzł następny wielki kęs. - Ale dlaczego ta barierka nas nie przepuściła?
Harry wzruszył ramionami.
- W każdym razie od tej pory musimy bardzo uważać - powiedział i wypił potężny łyk dyniowego soku. - Szkoda, że nie możemy być na uczcie.
- Nie chciała, żebyśmy się przechwalali... No wiesz, żeby inni nie pomyśleli, że fajnie jest przylecieć do szkoły zaczarowanym samochodem.
Kiedy zjedli tyle kanapek, ile mogli (talerz wciąż sam się napełniał), wstali i wyszli z gabinetu, kierując się do wieży Gryffindoru. W zamku było cicho; wyglądało na to, że uczta już się skończyła. Mijali mruczące do siebie portrety i skrzypiące zbroje, wspinali się po wielu wąskich kamiennych schodach, aż wreszcie dotarli do tajemnego wejścia do Gryffindoru, ukrytego za olejnym portretem Grubej Damy w różowej jedwabnej sukni.
- Hasło? - zapytała, kiedy podeszli.
- Eee... - zająknął się Harry.
Nie mieli pojęcia, jakie jest nowe hasło, bo jeszcze nie widzieli się z prefektem Gryffindoru, ale pomoc nadeszła prawie natychmiast: usłyszeli za sobą szybkie kroki, a kiedy się odwrócili, zobaczyli Hermionę.
- Jesteście! Gdzie byliście? Wiecie, jakie głupie krążą pogłoski? Ktoś powiedział, że wyrzucili was ze szkoły za rozbicie latającego samochodu.
- No... jak widzisz, wcale nas nie wyrzucili - zapewnił ją Harry.
- Ale chyba nie przylecieliście tu samochodem? - zapytała Hermiona takim tonem, jakby przedrzeźniała profesor McGonagall.
- Daruj sobie przemowę - odrzekł niecierpliwie Ron - i powiedz nam nowe hasło.
- „Miodojad” - powiedziała niecierpliwie Hermiona - ale chodzi o to, że...
Musiała jednak przerwać, bo portret odsunął się i zagrzmiała burza oklasków. W okrągłym pokoju wspólnym zebrali się chyba wszyscy Gryfoni, stojąc na koślawych stołach i wyliniałych poręczach foteli i czekając na ich przybycie. Szybko wciągnięto ich do środka przez dziurę w ścianie; Hermiona musiała radzić sobie sama.
- Ekstra! - ryczał Lee Jordan. - Genialne! To jest dopiero wejście! Przylecieć zaczarowanym samochodem i rąbnąć prosto w wierzbę bijącą! Ludzie będą o tym opowiadać przez całe lata!
„Brawo”, powiedział jakiś piątoklasista, który przedtem nigdy Harry ego nie zauważał; ktoś inny klepał go po plecach, jakby właśnie wygrał maraton. Fred i George przepchali się przez tłum i zapytali jednocześnie: „Dlaczego nas nie wywołaliście z powrotem, co?” Ron poczerwieniał jak burak i uśmiechał się z zakłopotaniem, ale Harry szybko dostrzegł jedną osobę, która wcale nie wyglądała na zachwyconą. Nad głowami podekscytowanych pierwszoroczniaków zobaczył Percy’ego, który najwyraźniej zamierzał rozpędzić całe towarzystwo. Harry szturchnął Rona w żebra i wskazał w stronę Percy’ego. Ron natychmiast zrozumiał, o co chodzi.
- Idziemy na górę... jesteśmy trochę zmęczeni - powiedział i obaj zaczęli się przepychać do drzwi po drugiej stronie pokoju wspólnego, za którymi były spiralne schody do dormitoriów.
- Dobranoc! - zawołał Harry do Hermiony, która miała twarz tak samo nachmurzoną jak Percy.
Udało im się przebić przez zatłoczony pokój i wydostać na cichą klatkę schodową. Obaj czuli mrowienie w plecach od niezliczonych poklepywań, którymi ich po drodze uraczono. Wbiegli po schodach na samą górę i znaleźli się w swojej starej sypialni, na której drzwiach wisiała teraz tabliczka z napisem: „Drugi rok”. Z rozrzewnieniem spojrzeli na pięć łóżek - każde z czterema kolumienkami i zasłonami z czerwonego aksamitu - i na wysokie, wąskie okna. Kufry już przyniesiono i ustawiono w nogach ich łóżek.
Ron uśmiechnął się z zakłopotaniem do Harry’ego.
- Wiem, że nie powinno mi to sprawiać takiej przyjemności, ale...
Drzwi otworzyły się gwałtownie i wpadli inni Gryfoni z drugiej klasy, którzy dzielili z nimi dormitorium: Seamus Finnigan, Dean Thomas i Neville Longbottom.
- Niewiarygodne! - zawołał Seamus.
- Zupełnie ekstra - powiedział Dean.
- Niesamowite - wyjąkał z przejęciem Neville. Harry nie mógł się powstrzymać. On też się uśmiechnął.


1 komentarz: