Nadszedł październik, rozsiewając po łąkach wilgotny ziąb, który szybko wkradł się również do zamku. Pani Pomfrey, przełożona skrzydła szpitalnego, miała pełne ręce roboty, bo wśród personelu i uczniów wybuchła prawdziwa epidemia przeziębień. Na szczęście jej pieprzowy eliksir działał natychmiast, choć po jego wypiciu jeszcze przez kilka godzin dymiło się z uszu. Percy namówił Ginny Weasley, która wyglądała na chorowitą, żeby wypiła łyk eliksiru. Para buchająca spod jej bujnych włosów sprawiała wrażenie, jakby zapaliła się jej głowa.
A potem w okna zamku zaczęły bębnić krople deszczu wielkości pocisków karabinowych, jezioro wezbrało, grządki kwiatowe zamieniły się w błotniste strumienie, a dynie Hagrida nabrzmiały do wielkości budek na narzędzia ogrodnicze. Nie wygasł jednak entuzjazm, z jakim Oliver Wood przeprowadzał regularne treningi i właśnie dlatego pewnego późnego sobotniego popołudnia, na kilka dni przed Nocą Duchów, Harry wrócił do Gryffindoru przemoczony do szpiku kości i umazany błotem.
Nawet pomijając deszcz i wiatr, nie było z czego się cieszyć. Fred i George, którzy szpiegowali drużynę Ślizgonów, na własne oczy przekonali się o szybkości nowych Nimbusów Dwa Tysiące Jeden. Donieśli, że drużyna Śliz-gonów na boisku to po prostu siedem zielonych smug, śmigających w powietrzu jak odrzutowce.
Wlokąc się opustoszałym korytarzem, Harry natknął się na kogoś, kto wyglądał na pogrążonego w równie ponurych myślach jak on. Prawie Bezgłowy Nick, duch wieży Gryffindoru, wpatrywał się posępnie w okno, mrucząc pod nosem:
- ...nie spełnia wymaganych warunków... pół cala i już nie spełnia...
- Cześć, Nick - przywitał go Harry.
- A witaj, witaj - odrzekł Prawie Bezgłowy Nick, wzdrygając się i rozglądając na wszystkie strony.
Na głowie miał zawadiacki kapelusz ze strusim piórem, spod którego spływały mu na ramiona misterne loki, a wokół szyi krezę, dość skutecznie maskującą fakt, że jego głowa była prawie całkowicie odcięta od tułowia. Był blady i przezroczysty, tak że Harry widział przez niego ciemne niebo i strumienie deszczu spływające po szybie.
- Wyglądasz na zmartwionego, młody Potterze - przemówił Nick, zwijając przezroczysty list i wsadzając go za pazuchę kubraka.
- Ty też.
- Ach! - Prawie Bezgłowy Nick machnął wytwornie smukłą dłonią - To nic ważnego... aż tak mi na tym nie zależało... chociaż wysłałem zgłoszenie, ale najwyraźniej „nie spełniam wymaganych warunków”.
Powiedział to lekceważącym tonem, ale na jego twarzy malowało się głębokie rozgoryczenie.
- A ty byś nie pomyślał - wybuchnął nagle, wyciągając ponownie list z wewnętrznej kieszeni - że po otrzymaniu czterdziestu pięciu ciosów toporem w szyję spełniasz warunki, by wziąć udział w Polowaniu bez Głów?
- Eee...no tak - zgodził się Harry, bo najwidoczniej tego od niego oczekiwano.
- Chodzi mi o to, że chyba nikt bardziej ode mnie nie pragnąłby, aby to wszystko odbyło się szybko i jak należy, żeby głowa odpadła mi całkowicie... to znaczy... oszczędziłoby mi to wiele bólu i upokorzeń. Jednakże...
Prawie Bezgłowy Nick potrząsnął listem i zaczął czytać rozdrażnionym tonem:
Możemy zaakceptować jedynie tych myśliwych, których głowy na zawsze rozstały się z tułowiami. Sam Pan rozumie, że gdybyśmy nie stawiali takiego warunku, uczestnicy polowania nie mogliby brać udziału w takich gonitwach i grach sportowych jak Głowogon czy Głowopolo. Dlatego z najwyższą przykrością musimy Pana poinformować, że nie spełnia Pan wymaganych warunków.
Z wyrazami głębokiego szacunku,
Sir Patryk Delaney-Podmore
Dysząc z gniewu, Prawie Bezgłowy Nick cisnął list na posadzkę.
- Harry, moją głowę utrzymuje tylko pół cala skóry i jedno ścięgno! Większość ludzi uznałaby to za realne pozbawienie głowy, i całkiem słusznie, ale dla tego pana to za mało! - Odetchnął głęboko kilka razy i dodał, już nieco spokojniejszym tonem: - A co ciebie tak martwi, młody człowieku? Może mógłbym ci jakoś pomóc?
- Nie - odpowiedział Harry. - Chyba że wiesz, jak zdobyć siedem Nimbusów Dwa Tysiące Jeden na mecz ze Śliz...
Reszta zdania utonęła w donośnym miauku, który rozległ się na wysokości jego kostek. Spojrzał w dół, prosto w parę oczu płonących żółtym blaskiem. Była to Pani Norris, chuda jak szkielet kocica, pełniąca rolę kogoś w rodzaju zastępcy szeryfa w nie kończącej się wojnie Argusa Filcha, woźnego Hogwartu, z uczniami.
- Lepiej zmykaj stąd, Harry - powiedział szybko Nick. - Filch nie jest dziś w najlepszym nastroju. Zaziębił się, a jacyś trzecioklasiści przypadkowo wysmarowali żabimi mózgami cały sufit w lochu numer pięć; czyścił go przez całe rano, więc jeśli zobaczy tutaj to błoto...
- Jasne - rzucił krótko Harry i wycofał się z zasięgu oskarżycielskiego spojrzenia Pani Norris.
Niestety, nie zrobił tego dostatecznie szybko. Ściągnięty tutaj jakąś tajemniczą mocą, która zdawała się łączyć go z tym obmierzłym kotem, Argus Filch wypadł nagle zza zasłony na prawo od Harry’ego, sapiąc głośno i rozglądając się za kimś, kto złamał przepisy. Głowę miał przewiązaną kraciastą chustą, a jego nos miał barwę ciemnej purpury.
- Brud! - wrzasnął, a szczęki zadrgały mu groźnie i oczy prawie wyszły z orbit na widok plam błota ściekającego z treningowej szaty Harry’ego. - Wszędzie bałagan i gnój! Mam już tego dosyć! Za mną, Potter!
Tak więc Harry pomachał Nickowi na pożegnanie i powlókł się za Filchem z powrotem schodami w dół, podwajając liczbę błotnistych śladów na kamiennych płytach.
Harry jeszcze nigdy nie był w biurze Filcha; tego miejsca unikali wszyscy uczniowie. Pokój był obskurny, pozbawiony okien, oświetlony jedną oliwną lampką zwisającą z niskiego sufitu. Czuć było smażoną rybą. Wzdłuż ścian ciągnęły się drewniane półki z szufladkami; z treści nalepek wynikało, że jest to coś w rodzaju kartoteki ukaranych przez Filcha uczniów. Fred i George Weasleyowie mieli tu całą osobną komodę. Za biurkiem Filcha wisiała na ścianie błyszcząca kolekcja łańcuchów i kajdanek. Wszyscy wiedzieli, że nieustannie błagał Dumbledore’a, aby mu pozwolono wieszać uczniów za ręce pod sufitem.
Filch wyjął pióro z garnuszka na biurku i zaczął się rozglądać za pergaminem.
- Gnój - mruczał jadowicie - wielkie, skwierczące smocze kupy... żabie mózgi... szczurze jelita... mam już tego dosyć... ukarzę dla przykładu... gdzie jest formularz... tak...
Z szuflady biurka wyjął wielki zwój, rozwinął go przed sobą i umaczał pióro w kałamarzu.
- Nazwisko... Harry Potter. Przestępstwo...
- Przecież to była tylko odrobina błota! - zaprotestował Harry.
- Dla ciebie to tylko odrobina błota, a dla mnie dodatkowa godzina skrobania i mycia! - krzyknął Filch, a z nosa skapnęło mu coś na pergamin. - Przestępstwo... splugawienie zamku... Sugerowany wyrok...
Drapiąc się piórem po obrzydliwie napuchniętym, obślizgłym nosie, Filch zmierzył złym spojrzeniem Harry’ego, który wstrzymał oddech, oczekując na wyrok.
Lecz w chwili, gdy Filch opuścił pióro na pergamin, coś głośno walnęło w sufit, aż zadygotała lampka.
- IRYTEK! - ryknął Filch, odrzucając pióro w ataku wściekłości. - Tym razem już cię mam! Tym razem już po tobie!
I wybiegł cichym truchtem z pokoju, nawet nie spojrzawszy na oszołomionego Harry’ego. Pani Norris wybiegła za nim jak cień.
Irytek był szkolnym poltergeistem, bezczelną zjawą, której jedynym celem było wywoływanie zamieszania i sianie zniszczenia. Harry nie darzył Irytka sympatią, ale teraz nie mógł nie być mu wdzięczny. Cokolwiek Irytek zrobił (a zabrzmiało to, jakby tym razem przewrócił coś naprawdę dużego), odciągnęło to uwagę Filcha od Harry’ego.
Harry nie miał jednak odwagi czmychnąć z jego nory, więc usiadł w zjedzonym przez mole fotelu tuż przy biurku. Prócz formularza jego „przestępstwa” leżała na nim tylko jedna rzecz: duża, błyszcząca, purpurowa koperta ze srebrnym nadrukiem. Harry rzucił okiem na drzwi, upewnił się, że Filch nie wraca, porwał kopertę i przeczytał:
WMIGUROK
„Korespondencyjny kurs dla początkujących czarodziejów
Zaintrygowany, otworzył kopertę i wyciągnął z niej plik pergaminowych arkusików. Na pierwszej stronie srebrny tekst głosił:
Czujesz, że nie dotrzymujesz kroku rozwojowi współczesnej magii? Zdarza ci się usprawiedliwiać, że nie wyszło ci najprostsze zaklęcie? Wykpiono twoje bezskuteczne wymachiwanie różdżką?
Oto rozwiązanie twoich problemów!
WMIGUROK to zupełnie nowy, szybki, łatwy i absolutnie niezawodny sposób na poznanie współczesnej magii. Setki czarownic i czarodziejów skorzystało z dobrodziejstw tej nowej metody!
Madame Z. Nettles z Topsham pisze:
„Nie potrafiłam zapamiętać zaklęć, a z moich eliksirów śmiała się cała rodzina! Teraz, po ukończeniu Wmiguroka, jestem ośrodkiem zainteresowania na każdym przyjęciu, a znajomi błagają mnie o przepis na Iskrzący Roztwór!”
Mag D. J. Prod z Didsbury pisze:
„Moja żona zawsze szydziła z moich żałosnych czarów, ale w miesiąc po ukończeniu Wmiguroka udało mi się zamienić ją w jaka! Dzięki ci, Wmiguroku!”
Harry, zafascynowany, szybko przejrzał resztę zawartości koperty. Dlaczego, u licha, Filch zapragnął ukończyć korespondencyjny kurs magii? Czy to oznacza, że wcale nie jest czarodziejem? Harry czytał właśnie Lekcję pierwszą: Jak trzymać różdżkę (kilka pożytecznych wskazówek), kiedy usłyszał szuranie podeszew na korytarzu. Ledwo zdążył wepchnąć papiery do koperty i odrzucić ją na biurko, kiedy drzwi się otworzyły.
Wkroczył Filch z wyrazem triumfu na twarzy.
- Ta komoda to rzeczywiście wspaniały wynalazek! - mówił rozpromieniony do Pani Norris. - Tym razem, kochanie, pozbyliśmy się Irytka na zawsze!
Spojrzał na Harry’ego, a potem rzucił się do biurka i chwycił kopertę, która, z czego Harry zdał sobie sprawę zbyt późno, leżała teraz ze dwie stopy od miejsca, gdzie ją Filch pozostawił.
- Przeczytałeś?! - wydyszał, tryskając śliną.
- Nie - skłamał szybko Harry.
Filch zacisnął pięść i uderzał nią w drugą dłoń.
- Jeśli przeczytałeś mój prywatny list... choćby i nie do mnie... do przyjaciela... wszystko jedno... to...
Dopiero teraz Harry naprawdę się przestraszył: Filch wyglądał, jakby dostał szału. Oczy wyłaziły mu z orbit, jeden policzek drgał jakimś okropnym tikiem, a kraciasta chusta niewiele na to pomagała.
- No dobrze... idź już... i nie waż się szepnąć słówka... Nie chodzi o to, że... no, ale skoro nie czytałeś... Idź już, muszę napisać raport o Irytku... idź...
Zaskoczony swym szczęściem, Harry wybiegł z biura, pomknął korytarzem i wspiął się po schodach z szybkością Irytka. Wydostanie się z biura Filcha bez ukarania było chyba równoznaczne z osiągnięciem jakiegoś szkolnego rekordu.
- Harry! Harry! Podziałało?
Z jakiejś klasy wyłoniła się zwiewna postać Prawie Bezgłowego Nicka. Przez otwarte drzwi Harry zobaczył szczątki wielkiej czarno-złotej komody, którą ktoś musiał cisnąć o podłogę z dużej wysokości.
- Namówiłem Irytka, żeby rozbił ten mebel tuż nad biurem Filcha - powiedział z przejęciem Nick. - Pomyślałem sobie, że to go wytrąci z równowagi i...
- A więc to ty? - zawołał Harry. - Tak, podziałało, nie dostałem nawet szlabanu. Dzięki, Nick!
Ruszyli razem korytarzem. Prawie Bezgłowy Nick wciąż trzymał w ręku obelżywy list Sir Patryka.
- Bardzo bym chciał jakoś ci pomóc z tym Polowaniem bez Głów - powiedział Harry.
Prawie Bezgłowy Nick zatrzymał się tak nagle, że Harry przeszedł przez niego. Nie było to przyjemne: przypominało przejście pod lodowatym prysznicem.
- Jest coś, co możesz dla mnie zrobić, Harry... Może nie wypada mi o to prosić... Nie, na pewno nie zechcesz...
- O co chodzi? - zapytał Harry.
- No więc w tę Noc Duchów przypada pięćsetna rocznica mojej śmierci - oznajmił Prawie Bezgłowy Nick, prostując się i nabierając godności.
- Ach - westchnął Harry, nie bardzo wiedząc, czy ma wyrazić żal, czy radość z tego powodu. - No tak.
- Wydaję przyjęcie w jednym z bardziej przestronnych lochów. Zaprosiłem przyjaciół z całego kraju. Byłby to dla mnie wielki zaszczyt, gdybyś mógł się na tym przyjęciu pojawić. Pana Weasleya i pannę Granger też powitałbym z radością... ale... no tak... na pewno będziesz wolał iść na ucztę szkolną, prawda?
Przyglądał się Harry’emu w napięciu.
- Nie - powiedział szybko Harry. - Przyjdę...
- Ach, mój drogi chłopcze! Harry Potter na przyjęciu w rocznicę mojej śmierci! A czy mógłbyś... - zawahał się, wyraźnie podekscytowany. - Może mógłbyś wspomnieć Sir Patrykowi, jak bardzo wydaję ci się przerażający? Jak wielkie zrobiłem na tobie wrażenie?
- O-o-oczywiście - wybąkał Harry.
Prawie Bezgłowy Nick uśmiechnął się do niego promiennie.
- Przyjęcie z okazji rocznicy śmierci? - powtórzyła z zachwytem Hermiona, kiedy Harry przebrał się wreszcie i przyszedł do pokoju wspólnego, gdzie siedziała z Ronem.
- Założę się, że niewielu żyjących mogłoby się pochwalić, że byli na takim przyjęciu... To dopiero będzie przygoda!
- Dlaczego w ogóle komuś chce się obchodzić dzień swojej śmierci? - zapytał Ron, który odrobił dopiero połowę pracy domowej z eliksirów i nie był w najlepszym humorze. - To taka ponura okazja...
Deszcz wciąż siekł w okna, teraz atramentowe czarne, ale wewnątrz było jasno i przytulnie. Blask z trzaskającego kominka pełzał po niezliczonych wyliniałych fotelach, w których Gryfoni czytali, rozmawiali, odrabiali lekcje, albo, jak w przypadku Freda i George’a, przeprowadzali doświadczenie polegające na nakarmieniu salamandry sztucznymi ogniami Filibustera. Fred „uratował” wspaniały, pomarańczowy okaz z klasy opieki nad magicznymi stworzeniami i teraz, w gronie kilku zaciekawionych osób, obserwował lekko dymiącą jaszczurkę, spacerującą po stole.
Harry był już bliski opowiedzenia Ronowi i Hermionie o Filchu i kursie Wmiguroka, kiedy salamandra nagle wystrzeliła w powietrze i zaczęła krążyć po pokoju, tryskając iskrami i wydając z siebie donośne trzaski. Widok Percy’ego, wymyślającego Fredowi i George’owi, malowniczy pokaz mandarynkowych gwiazd sypiących się z pyszczka salamandry i towarzyszące temu eksplozje wypłoszyły mu z głowy zarówno Filcha, jak i jego purpurową kopertę.
Nadchodziła Noc Duchów, a Harry coraz bardziej żałował, że obiecał zjawić się na przyjęciu z okazji rocznicy śmierci Prawie Bezgłowego Nicka. Reszta szkoły szykowała się na wieczorną ucztę. Wielka Sala została już, jak zwykle, przystrojona żywymi nietoperzami, olbrzymie dynie Hagrida zamieniły się w wielkie latarnie i krążyły pogłoski, że Dumbledore wynajął trupę tańczących szkieletów, aby uświetnić ucztę.
- Obietnica to obietnica - przypomniała Harry’emu Hermiona. - Powiedziałeś, że pójdziesz na przyjęcie w rocznicę śmierci.
Tak więc o siódmej wieczorem Harry, Ron i Hermiona minęli otwarte drzwi do Wielkiej Sali, rozjarzonej złotą zastawą i kandelabrami, i skierowali się ku lochom.
Korytarz wiodący do lochu, w którym Prawie Bezgłowy Nick zorganizował przyjęcie, również był oświetlony świecami, ale efekt nie podnosił specjalnie na duchu: były to długie, cienkie, czarne świece o niebieskawych płomykach, rzucające blade, widmowe światło nawet na ich żywe twarze. Z każdym krokiem robiło się coraz zimniej. Harry wzdrygnął się i otulił szczelniej płaszczem, kiedy usłyszał coś, co przypominało drapanie tysiąca paznokci po olbrzymiej tablicy.
- Czy to ma być ich muzyka! - zapytał szeptem Ron.
Minęli załamanie korytarza i zobaczyli Prawie Bezgłowego Nicka stojącego przed drzwiami zasłoniętymi czarną, aksamitną draperią.
- Moi drodzy przyjaciele - powitał ich żałobnym tonem - witajcie... witajcie... Tak mi miło, że zechcieliście przyjść...
Machnął swoim pierzastym kapeluszem, skłonił się i gestem zaprosił ich do środka.
Był to niesamowity widok. Loch wypełniały setki perłowobiałych, przezroczystych postaci; większość tańczyła nad zatłoczonym parkietem przy dźwiękach ze trzydziestu pił, na których grali muzykanci usadowieni na okrytym kirem podwyższeniu. Z sufitu zwieszał się wielki żyrandol z tysiącem czarnych świec płonących zimnym, niebieskim blaskiem. Powiało chłodem, jakby weszli do wielkiej lodówki; ich oddechy zamieniały się w parę.
- Może się trochę rozejrzymy, co? - zaproponował Harry, chcąc rozgrzać sobie nogi.
- Tylko uważajcie, żeby przez nikogo nie przechodzić - powiedział Ron lekko drżącym głosem.
Ruszyli skrajem parkietu. Minęli grupę posępnych zakonnic, jakiegoś obszarpańca w łańcuchach i Grubego Mnicha, wesołego ducha z Hufflepuffu, rozmawiającego z rycerzem, w którego w czole tkwiła ułamana strzała. Harry nie był zaskoczony, widząc, że inne duchy unikały Krwawego Barona, wychudłego, złośliwego ducha Slytherinu, poplamionego srebrzystą krwią.
- Och, nie - jęknęła Hermiona, zatrzymując się gwałtownie. - Odwróćcie się, wracamy, nie chcę się spotkać z Jęczącą Martą...
- Z kim? - zapytał Harry, kiedy się szybko wycofali.
- Ona straszy w toalecie dla dziewczyn na pierwszym piętrze.
- Straszy w toalecie?
- Tak. Przez cały rok trudno było z niej korzystać, bo Marta ma wciąż napady złego humoru i zwykle wszystko jest pozalewane. Ja tam w każdym razie nie chodzę, jak nie muszę, to okropne, iść do klopa i słyszeć jej jęki...
- Zobaczcie, żarcie! - zawołał Ron.
W drugim końcu lochu był długi stół, również przykryty czarnym aksamitem. Ruszyli ku niemu ochoczo, ale w połowie drogi zatrzymali się, przerażeni. Zapach był nie do wytrzymania. Na ładnych srebrnych półmiskach leżały długie zgniłe ryby, na tacach piętrzyły się spalone na węgiel ciasteczka, był również gulasz z podróbek baranich, w którym roiło się od robaków, wielki kawał sera pokryty zieloną pleśnią, a na honorowym miejscu leżało olbrzymie szare ciasto w kształcie grobu, na którym widniał napis ze smołowatego lukru:
SIR NICHOLAS DE MIMSY-PORPINGTON
ZMARŁ 31 PAŹDZIERNIKA 1492 ROKU
Harry patrzył ze zdumieniem, jak przy stole pojawił się jakiś korpulentny duch, skulił się i przeszedł przez stół, z ustami otwartymi tak szeroko, że zmieścił się w nich jeden z cuchnących łososi.
- Czuje pan smak, przenikając przez rybę? - zapytał go Harry.
- Prawie - odrzekł ponuro duch i odpłynął w dal.
- Myślę, że lubią zepsute potrawy, bo mają mocniejszy zapach - powiedziała wszystkowiedząca Hermiona, zatykając sobie nos i podchodząc bliżej stołu, żeby przyjrzeć się zgniłemu gulaszowi z podróbek.
- Chodźcie stąd, robi mi się niedobrze - jęknął Ron. Nie zdążyli jednak się odwrócić, kiedy spod stołu wyskoczyła mała postać i zawisła w powietrzu tuż przed nimi.
- Cześć, Irytku - przywitał go ostrożnie Ron, nie wiedząc, czego się po nim spodziewać.
W przeciwieństwie do innych duchów, poltergeist nie był wcale blady ani przezroczysty. Na głowie miał jaskrawo-pomarańczowy kapelusz, na szyi wystrzałową muszkę, a na płaskiej twarzy szeroki, złośliwy uśmiech.
- Przekąskę? - zapytał słodkim tonem, wyciągając ku nim miseczkę zapleśniałych orzeszków.
- Nie, dzięki - odpowiedziała Hermiona.
- Słyszałem, jak mówiłaś o biednej Marcie - powiedział, a w jego oczach zapaliły się złośliwe chochliki. - I nie było to wcale uprzejme. - Wziął głęboki oddech i ryknął: - HEJ! MARTOOO!
- Och, nie, Irytku, nie powtarzaj jej tego, co o niej mówiłam, będzie jej przykro - wyszeptała gorączkowo Hermiona. - Nie miałam nic złego na myśli, wcale mi nie przeszkadza... ee... witaj, Marto.
Duch tęgiej, przysadzistej dziewczyny, który zawisł przed nimi, miał okropnie ponurą twarz, ledwo widoczną spod strzechy włosów i bardzo grubych okularów.
- Co? - zapytała głupkowato.
- Jak się masz, Marto? - powitała ją Hermiona przesadnie serdecznym tonem. - Jak miło spotkać się z tobą poza toaletą.
Marta pociągnęła nosem.
- Panna Granger właśnie o tobie mówiła... - powiedział Irytek Marcie do ucha.
- Właśnie mówiłam... mówiłam... jak ładnie dzisiaj wyglądasz - wyjąkała Hermiona, miażdżąc Irytka wzrokiem.
Marta spojrzała na nią podejrzliwie.
- Wyśmiewasz się ze mnie - zajęczała, a w jej małych, przezroczystych oczkach zebrały się srebrne łzy.
- Nie... naprawdę... mówiłam, jak ładnie Marta wygląda, prawda? - powiedziała Hermiona, szturchając Harry’ego i Rona mocno w żebra.
- A... tak...
- Mówiła...
- Nie okłamujcie mnie - chlipała Marta, zalewając się łzami. Irytek cmokał ze szczęścia u jej boku. - Myślicie, że nie wiem, co o mnie mówią za moimi plecami? Gruba Marta! Brzydka Marta! Żałosna, jęcząca, wiecznie skrzywiona Marta!
- I „krościata”, zapomniałaś? - syknął jej w ucho Irytek.
Jęcząca Marta zaniosła się szlochem i odpłynęła w dal, a uradowany Irytek pomknął za nią, obrzucając ją zgniłymi orzeszkami i wrzeszcząc:
- Krościata! Krościata!
- O Boże... - jęknęła Hermiona.
Pojawił się Prawie Bezgłowy Nick.
- Dobrze się bawicie?
- Och, tak - skłamali.
- Niezłe towarzystwo, co? - powiedział z dumą Nick. - Jęcząca Wdowa przybyła aż z Kentu... Zbliża się czas mojego przemówienia, muszę uprzedzić orkiestrę...
Orkiestra przestała jednak grać w tym samym momencie. Zabrzmiał myśliwski róg i wszyscy ucichli, rozglądając się z zaciekawieniem.
- No i są - powiedział z goryczą Prawie Bezgłowy Nick.
Ze ściany lochu wypadło z tuzin zwiewnych koni; na każdym siedział duch jeźdźca bez głowy. Wybuchły gromkie oklaski. Harry też zaczął klaskać, ale szybko przestał, gdy spojrzał na twarz Nicka.
Konie zatrzymały się pośrodku parkietu, rżąc i stając dęba. Jeden z jeźdźców, który trzymał swą brodatą głowę pod pachą, zeskoczył z konia, uniósł ją wysoko, tak aby wszystkich zobaczyć (co zebrani powitali salwą śmiechu), i zbliżył się do Prawie Bezgłowego Nicka.
- Nick! - ryknęła głowa, zanim duch osadził ją sobie na szyi. - Jak się miewasz? Głowa wciąż ci zwisa z karku?
Parsknął rubasznym śmiechem i poklepał Nicka po ramieniu.
- Witaj, Patryku - odrzekł Nick sucho.
- Żywi! - zawołał Sir Patryk, spojrzawszy na Harry’ego, Rona i Hermionę i podskakując wysoko, niby ze zdumienia, tak że głowa znowu spadła mu z karku (co wywołało nową salwę śmiechu).
- Bardzo zabawne - mruknął posępnie Prawie Bezgłowy Nick.
- Nie przejmuj się, Nick! - krzyknęła z podłogi głowa Sir Patryka. - Wciąż jesteś obrażony, że nie wyraziliśmy zgody na twój udział w polowaniu? No, ale sami powiedzcie... tylko na niego popatrzcie...
- Uważam - odezwał się pospiesznie Harry, widząc natarczywe spojrzenie Nicka - że Nick jest naprawdę bardzo... przerażający... i... eee...
- Ha! - ryknęła głowa Sir Patryka. - Założę się, że cię prosił, abyś to powiedział, młodzieńcze!
- Bardzo proszę wszystkich o uwagę! - zawołał Prawie Bezgłowy Nick, podchodząc do podium i stając w kręgu lodowatego niebieskiego światła. - Czas na moje przemówienie! Nieodżałowanej pamięci panie i panowie, z głębokim smutkiem...
Ale nikt go nie słuchał. Bezgłowa drużyna Sir Patryka zaczęła właśnie grać w hokeja jego głową i wszyscy rzucili się, aby popatrzeć. Prawie Bezgłowy Nick bezskutecznie próbował zwrócić na siebie uwagę, ale poddał się, kiedy głowa Sir Patryka świsnęła mu koło ucha wśród entuzjastycznych wiwatów i śmiechów.
Harry zmarzł okropnie, nie mówiąc o tym, jaki był głodny.
- Dłużej tego nie wytrzymam - mruknął Ron, szczękając zębami, kiedy orkiestra znowu zaczęła zgrzytać i popiskiwać, a duchy wróciły na parkiet.
- Idziemy - zgodził się Harry.
Wycofali się do drzwi, kłaniając się i uśmiechając do każdego, kto na nich spojrzał i w minutę później biegli już korytarzem oświetlonym czarnymi świecami.
- Może jeszcze nie zjedli puddingu - powiedział Ron z nadzieją w głosie, dobiegając pierwszy do schodów wiodących do sali wejściowej.
I wówczas Harry to usłyszał.
- ...rozerwę... rozszarpię...
Był to ten sam głos, ten sam lodowaty, morderczy szept, który usłyszał w gabinecie Lockharta.
Zatrzymał się, zachwiał, oparł o kamienną ścianę, nasłuchując i rozglądając się po mętnie oświetlonym korytarzu.
- Harry, co ci jest?...
- To znowu ten głos... bądźcie przez chwilę cicho...
- wygłodniały... od tak dawna...
- Słuchajcie! - szepnął gorączkowo Harry, a Ron i Hermiona zamarli, wpatrując się w niego ze strachem.
- zabić... czas, aby zabić...
Głos zamierał. Harry był pewny, że głos gdzieś odpływa... gdzieś w górę... Poczuł, że ogarnia go fala strachu i podniecenia. Spojrzał na mroczne sklepienie. Czyżby to była zjawa, dla której kamienne sklepienie nie jest żadną przeszkodą?
- Tędy! - krzyknął i ruszył biegiem schodami do sali wejściowej.
Tu trudno było nawet marzyć o usłyszeniu czegokolwiek, bo przez otwarte drzwi Wielkiej Sali przelewał się gwar uczty, odbijając echem od kamiennych ścian. Harry pomknął marmurowymi schodami na pierwsze piętro, a Ron i Hermiona pobiegli za nim.
- Harry, co my...
- CIIICHO!
Harry wytężył słuch. Gdzieś z daleka, z drugiego piętra, dobiegł go słabnący głos:
- ...czuję krew... CZUJĘ KREW!
Harry’emu coś przewróciło się w pustym żołądku.
- On chce kogoś zabić! - krzyknął i nie zważając na osłupiałe twarze Rona i Hermiony, pobiegł dalej, przeskakując po trzy stopnie naraz.
Przebiegł prawie całe drugie piętro, ale słyszał tylko dudnienie własnych kroków i oddechy Rona i Hermiony za sobą. W końcu zatrzymał się na progu ostatniego, mrocznego korytarza.
- Harry, co jest grane? - zapytał Ron, ocierając rękawem spoconą twarz. - Ja nic nie słyszałem...
Nagle Hermiona wydała z siebie zduszony okrzyk i wskazała ręką koniec korytarza.
- Patrzcie!
W głębi korytarza coś zamigotało. Podeszli wolno, wyciągając szyje, żeby coś zobaczyć w ciemności. Między dwoma oknami na ścianie nabazgrane były wielkimi literami słowa, migocące lekko w mdłym świetle pochodni:
KOMNATA TAJEMNIC ZOSTAŁA OTWARTA.
STRZEŻCIE SIĘ, WROGOWIE DZIEDZICA.
- Co to... co tu wisi pod spodem? - zapytał drżącym szeptem Ron.
Zbliżyli się jeszcze bardziej i Harry nagle się pośliznął: na posadzce było pełno wody. Ron i Hermiona złapali go w ostatniej chwili, bo byłby się przewrócił. Wyciągnęli szyje i spojrzeli na ciemny kształt pod napisem. Nie musieli długo się przyglądać. Wszyscy troje odskoczyli od ściany, wpadając w kałużę.
Do uchwytu na pochodnię za własny ogon przywiązana była Pani Norris, kotka woźnego. Była zupełnie sztywna, a jej wielkie oczy wpatrywały się nieruchomo w ciemność.
Przez kilka sekund żadne z nich się nie poruszyło. Potem Ron powiedział:
- Zmywamy się stąd.
- A nie powinniśmy spróbować... jakoś pomóc... - zaczął Harry nieśmiało.
- Zaufaj mi - szepnął Ron. - Chcesz, żeby ktoś nas tu zobaczył?
Ale było już za późno. Usłyszeli harmider, przypominający odległy grzmot. Uczta właśnie się skończyła. Z obu końców korytarza dobiegł ich stukot setek stóp wspinających się po schodach i rozradowany gwar dobrze najedzonych ludzi. W następnej chwili na korytarz z obu stron wlał się strumień uczniów.
Gwar, śmiechy, odgłos kroków - wszystko to nagle ucichło, kiedy zauważono wiszącą kotkę. Harry, Ron i Hermiona stali samotnie w przerwie między dwoma oniemiałymi grupami uczniów, którzy cisnęli się do przodu, by lepiej zobaczyć ponure widowisko.
I wówczas ktoś krzyknął:
- Strzeżcie się, wrogowie Dziedzica! Ty będziesz następna, szlamo!
To był Draco Malfoy. Przepchał się przez tłum i stanął w pierwszym rzędzie. Jego zimne oczy zapłonęły, a zwykle bladą twarz pokrył rumieniec, kiedy uśmiechnął się mściwie na widok nieruchomego kota, wiszącego tuż przy ścianie na własnym ogonie.
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń